niedziela, 27 października 2013

Stop Żółwiom Ninja!

W środku lasu, z bosymi stopami zatopionymi w grubym mchu dotarły do mnie polifoniczne dźwięki cywilizacji. W sekundę podniosło mi się ciśnienie krwi, bo oczekiwałam telefonu od brata z wynikami mojej ostatniej tomografii. Oho, wznowa. Okej. Nic nie szkodzi. Pewnie to nic wielkiego, a jeśli już coś wielkiego, to wielkie mi rzeczy. Przekonuje o tym siebie i rodzinę. Mam z siostrą wakacje a moi rodzice właśnie jadą na swoje, więc nie będę psuła ani sobie ani im nastroju. Kilka dni w niewiedzy nikomu krzywdy nie zrobi. Koniec tematu na najbliższy tydzień.

Zrobiłam sobie wolne, nie tylko od zbiórek pieniędzy, które bardzo mnie zmęczyły, ale i od myśli, które odciągają moją uwagę od tego pięknego miejsca, w którym jestem. Rodzina mojej koleżanki udostępniła mi domek w Człopie. Mam darmowe wakacje w przepięknej okolicy, przyroda mnie zachwyca i absorbuje. Robię zdjęcia ślimakom, pływam w jeziorze, skaczę z drzewa do wody- „na bombę”, a opiłki wody drażnią mi oczy. Poznaję dwóch czternastoletnich tubylców, którzy uczą mnie jak skakać z liny do wody, na tarzana. Mam ubaw po pachy. Oni też, bo wpadam do jeziora jak wieloryb, a oni jak leszcze przebijają się cicho przez jego lustrzaną powłokę.

Dzień powrotu. Wsiadam do pociągu. Kawał drogi przed nami, kawał czasu na przemyślenia, kawał ciasta w plastikowym pudełku. Otwieram pudełko, otwieram się sama przed sobą.  A więc mam wznowę. Pora się nad sobą poużalać. Pora wziąć się w garść. Pora na panikę. Pora na spokój. Jestem zła, rozżalona. Jestem opanowana, pogodzona. Przez kilka godzin podróży próbuję się dookreślić. Kiepsko mi idzie.

Dobrze mieć bliskich, którzy czarnym markerem, grubą kreską potrafią oddzielić w mojej głowie czarnowidztwo od jasnowidztwa, frustracje od akceptacji, bezsens od ufności i kolorowym mazakiem podkreślić to, na co mam stawiać, żeby zbliżyć się do celu. Chcę być zdrowa- to jak strzelać w ruchomy cel. Ale mam wprawę, jak jednoręki bandyta. Jedna remisja za mną, pora powalczyć o drugą.

Nie płakałam. No może raz, tyle co kot napłakał. Wiadomość o nawrocie choroby nie była dla mnie tak silnym przeżyciem jak diagnoza, którą usłyszałam ponad dwa lata temu. Być może dlatego, że jeszcze nie zdążyło do mnie dobrze dotrzeć, że mam całkowitą remisję choroby, jeszcze nie zdążyłam się ucieszyć, nie zdążyłam zaufać, że tak już zostanie. Cały czas miałam świadomość tego, że nawrót jest prawdopodobny, bałam się cieszyć, bałam się powiedzieć sobie- wygrałam.

Adcetris i nawrót, czyli szczęście w nieszczęściu. Dzięki temu, że nie osiadłam na laurach mając nadzieję, że choroba już nigdy nie wróci, udało mi się zebrać ponad 240 000 zł na leczenie! Albo raczej- udało NAM się. Gdyby nie pomoc bliskich mi osób oraz tych zupełnie mi obcych, gdyby nie Wasza pomoc- zebrałabym co najwyżej tyle, ile znalazłam bym na dnie fontanny. A tak: mam nawrót  ale i mam lek! A skoro tak- mam również nadzieję. Dziękuję za nią!

Długo się zastanawiałam, czy opublikować na swoim blogu film „RAK i JA”, w którym rozebrałam się do naga. Krępuję się wiedząc, że inni taką nagą będą mnie oglądać. Postanowiłam jednak, że to zrobię. Miałam poważne wątpliwości, ale przyjaciółka na moje obawy wystosowała bardzo rzeczowy argument: „A nie pitol”. Moja historia nie jest niezwykła. To tak naprawdę historia większości chorych na raka. Mam nadzieję, że dzięki niej zarówno chorzy jak i zdrowi znajdą odwagę do przełamywania leków przed sobą nawzajem, przed szczerością, przed dzieleniem się tym, co kryję się pod maską wymuszonego uśmiechu i zaradności. Mam nadzieję, że ta historia zachęci chorych i ich bliskich do przełamywania rodzinnego tabu, które prowadzi do izolacji i samotności. 


Dziękuję tym, którzy pomogli mi rozebrać się przed kamerą, odkryć się, pokazać, jaka jestem, albo raczej-jaka bywam, kiedy nie udaję albo nie spełniam czyiś oczekiwań. Nie, nie jestem smutasem, ale pozwalam sobie na chwile słabości. Zachęcam do tego, bo odgrywanie Wojowniczego Żółwia Ninja, który nie boi się wroga to słaba rola w filmie kategorii B. Na dodatek rola ta kosztuje dużo energii, a zbyt dużo trąbią o kryzysie, żeby nie liczyć się z kosztami.


Sobie i innym życzę jak najczęstszych okazji do takich scen rozbieranych. Czasem trudno wyjść ze skorupy samemu. Życzę wszystkim takich przyjaciół, jakich ja mam, takich, którzy zrzucą nawet ze schodów, byleby skorupa pękła i uwolniła jej więźnia. Prawdziwe Katharsis.